17-08-2011, 19:37
Poszedłem we wtorek na targ co by sprawdzić jak na rynkach światowych kształtują się ceny owoców godnych fermentacji. Idę tak sobie i idę, aż tu nagle widzę dwie baby. Idę powoli, uszu nadstawiam i słyszę: - Droga pani, Pectopol to było coś! A nie jak ten nowoczesny Rohapect... Pani, dawniej to Stary jak wypił takiego wina z Pectopol’em to całą noc mi nie odpuszczał a i sąsiadka okrakiem chodziła potem i koza jakaś niespokojna dwa dni była, a po tym Rohapect’cie... eee, Panie strata pieniędzy – ani wina, ani pożytku ińszego!
W takiej sytuacji zaprzestałem przeglądania notowań giełdy rolnej, z resztą deszcz zaczął dawać niemiłosierny, i postanowiłem empirycznie przekonać się czy ów Rohapect to shit, czy też warto się z nim zaprzyjaźnić. Wszak wiadomo, że lepiej być wystrychniętym na dudka niż wydutkanym na strychu, a z uwagi że Pectopol jest już nieprodukowany, postanowiłem sprawdzić czy ów Rohapect w ogóle działa.
Do eksperymentu użyłem owoców borówki amerykańskiej której już mam dosyć, bo krzaki obrodziły w tym roku okrutnie, a że materiał z tej jagody na wino jest byle jaki, bo ani smaku ani aromatu, zatem nie będzie żal, jeśli coś by poszło nie tak. W kuchni znalazłem ponadto trzy lekko niemedialne brzoskwinki, zatem i je postanowiłem przerobić.
Owoce wsypałem do pojemnika, dodałem czubatą łychę cukru, ćwierć łyżeczki Activitu i tyle samo 995, które trochę stare już są, zatem sypię ich szczodrze. Całość blender doprowadził do stanu porównywalnego z polskim górnictwem - czyli totalnej destrukcji.
Zabrałem się za szykowanie sprzętu do testu: dwie identyczne menzury ustawiłem obok siebie, naszykowałem pipetę do enzymu i... w tym czasie zawartość pojemnika z musem owocowym zamieniła się w galaretę taką, że łyżka sama nie wchodziła. Zatem odmierzyłem cylindrem dodatkowe 100ml wody celem rozrzedzenia towaru, abym miał szansę w ogóle przelać sos do naczyń.
[attachment=14120]
Po wymieszaniu zawartość pojemnika rozdzieliłem sprawiedliwie na dwie menzury, po czym do jednej dodałem 5 kropel Rohapect’u. Menzurę oznaczyłem, dla odróżnienia, literą „R” i międzynarodowym symbolem Wacka. Oba szkła wymieszałem piętnaście razy w prawo.
[attachment=14121]
Po dobie zawartość obu zlewek znów wymieszałem, tym razem po czternaście i pół obrotu w lewo, i pozwoliłem zadziałać zjawisku flotacji. Po kolejnych 12 godzinach sytuacja wyglądała tak:
[attachment=14122]
Z menzur zlałem ciecz, zaś wióry odsączyłem na sicie, a następnie „wyprasowałem” w osobnych ściereczkach metodą „na buraka”, bacząc aby zachowywać porównywalne siły skręcania wora. No i tu mamy efekt:
[attachment=14123]
Podsumowując: jest jednak różnica. Zatem zaśpiewam:
Kto chce niechaj wierzy,
Kto nie chce - niech nie wierzy,
Mi na wydajności zależy
Więc Rohapect daję!
I, jak to mawiał Mistrz Yoda, tyle słów ewangelicznych na dzisiejszą uroczystość.
Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca posta.
W takiej sytuacji zaprzestałem przeglądania notowań giełdy rolnej, z resztą deszcz zaczął dawać niemiłosierny, i postanowiłem empirycznie przekonać się czy ów Rohapect to shit, czy też warto się z nim zaprzyjaźnić. Wszak wiadomo, że lepiej być wystrychniętym na dudka niż wydutkanym na strychu, a z uwagi że Pectopol jest już nieprodukowany, postanowiłem sprawdzić czy ów Rohapect w ogóle działa.
Do eksperymentu użyłem owoców borówki amerykańskiej której już mam dosyć, bo krzaki obrodziły w tym roku okrutnie, a że materiał z tej jagody na wino jest byle jaki, bo ani smaku ani aromatu, zatem nie będzie żal, jeśli coś by poszło nie tak. W kuchni znalazłem ponadto trzy lekko niemedialne brzoskwinki, zatem i je postanowiłem przerobić.
Owoce wsypałem do pojemnika, dodałem czubatą łychę cukru, ćwierć łyżeczki Activitu i tyle samo 995, które trochę stare już są, zatem sypię ich szczodrze. Całość blender doprowadził do stanu porównywalnego z polskim górnictwem - czyli totalnej destrukcji.
Zabrałem się za szykowanie sprzętu do testu: dwie identyczne menzury ustawiłem obok siebie, naszykowałem pipetę do enzymu i... w tym czasie zawartość pojemnika z musem owocowym zamieniła się w galaretę taką, że łyżka sama nie wchodziła. Zatem odmierzyłem cylindrem dodatkowe 100ml wody celem rozrzedzenia towaru, abym miał szansę w ogóle przelać sos do naczyń.
[attachment=14120]
Po wymieszaniu zawartość pojemnika rozdzieliłem sprawiedliwie na dwie menzury, po czym do jednej dodałem 5 kropel Rohapect’u. Menzurę oznaczyłem, dla odróżnienia, literą „R” i międzynarodowym symbolem Wacka. Oba szkła wymieszałem piętnaście razy w prawo.
[attachment=14121]
Po dobie zawartość obu zlewek znów wymieszałem, tym razem po czternaście i pół obrotu w lewo, i pozwoliłem zadziałać zjawisku flotacji. Po kolejnych 12 godzinach sytuacja wyglądała tak:
[attachment=14122]
Z menzur zlałem ciecz, zaś wióry odsączyłem na sicie, a następnie „wyprasowałem” w osobnych ściereczkach metodą „na buraka”, bacząc aby zachowywać porównywalne siły skręcania wora. No i tu mamy efekt:
[attachment=14123]
Podsumowując: jest jednak różnica. Zatem zaśpiewam:
Kto chce niechaj wierzy,
Kto nie chce - niech nie wierzy,
Mi na wydajności zależy
Więc Rohapect daję!
I, jak to mawiał Mistrz Yoda, tyle słów ewangelicznych na dzisiejszą uroczystość.
Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca posta.